kultura głupcze kultura głupcze
823
BLOG

Ich troje i Wataha z HBO, czyli na swojską nutę

kultura głupcze kultura głupcze Kultura Obserwuj notkę 30

Kiedy tak zerkam sobie czasem na twórczość tutaj piszących i to bez wskazywania palcem na ich płeć, to widzę, że jest tu kilku zdecydowanych liderów, których jednak nie wymienię , bo nie chcę, żeby ktoś potem zarzucał mi, że wspinam się po sławę po cudzych plecach.

Podam więc tylko kilka przykładów z życia salonowego wziętych, na kanwie których wysnuję być może pewną teorię kulturową, ale niekonieczne w tej notce. Z tym, że są one wybrane zupełnie przypadkowo, z kilku wpisów widocznych w oknie bieżących dyskusji, więc proszę nie sugerować się w każdym z tych przypadków uwagą o liderach.

Pierwszy przykład to facet, który zarzuca warszawiakom i generalnie "naszym", że nie odwrócili biegu powstania w getcie i biernie, a czasem nawet obrzydliwie czynnie przyglądali się zagładzie "braci", choć jak rozumiem nie tyle chodzi o braci w wierze, ile o braci w wymiarze ogólnoludzkim, ekumeniczym, czy wręcz humanistycznym.

I w tym miejscu pozwolę sobie tylko na mały wtręt: otóż określenie "bracia" nie zawsze brzmi dumnie, o czym tylko co miał okazję przekonać się jakiś rosyjski działacz tenisowy, który nazwał siostry Williams braćmi. Kosztować go to będzie podobno jakieś 250 tys. zielonych, a przecież gołym okiem widać, że są podobne do siebie jak nasze bliżniaki.

No ale to tak tylko na marginesie i już wracamy do zasadniczego wątku: Otóż ten dziwny człowiek, o którym powyżej wspomniałem, nie tylko zarzuca naszym brak zaangażowania w tych trudnych dla braci chwilach, ale wręcz przekonuje, że skoro nasi potrafili wywołać i przegrać własne zwycięskie powstanie, to tym bardziej powinni wesprzeć "cudze" które jednakowoż odbywało się na naszym terenie. Pomijając wątki pośrednie, autor zdaje się sugerować, że klęska Powstania Warszawskiego (tego właściwego) była być może karą boską za ów grzech zaniechania, popełniony nieco wcześniej.

W innym miejscu ów buńczuczny umysłowo autor pisze, że kieruje swoje notki do osób wierzących, do których sam się podobno zalicza i zupełnie nie ma znaczenia dla sprawy, w co i dlaczego ów pan wierzy, choć oczywiście absolutnie nie neguję jego potrzeb, możliwości i osiągnięć  w tym zakresie.

Wręcz uważam, że jego wiara musi być bardzo silna, skoro pisze to co pisze i wierzy, że to jest mądre i przekonujące dla kogokolwiek. Mnie osobiście jedynie lekko zmierził eksponowaniem swoich "spekulacji" czy raczej aberracji intelektualnych, o ile oczywiście użycie tego słowa nie będzie w tym przypadku nadużyciem.

No bo jaka może być np. reakcja  na podnoszony przez niego zarzut,  że nasi partyzanci nie uwolnili Żydów z obozu w Treblince, nie wysadzali pociągów, które woziły Zydów do krematoriów (tylko nie wiem czy w tę stronę, czy z powrotem miałoby się to odbywać)  i aż się dziwię, że nie padł zarzut braku zamachu na Hitlera, kata Żydów, choć przecież na Kutscherę jakoś można było. Generalnie z wpisu przebija wielka pogarda dla naszych i wielki żal w imieniu Żydów, co jest o tyle ciekawe, że człowiek ów podaje się za Polaka. Oczywiście nie sugeruję broń Boże, że dobry Polak nie powinien pochylać się nad tragedią Żydów, ale każde pochylanie się ma przecież jakieś granice. Przy nadmiernym skłonie można się w końcu w d..pę pocałować, a potem nic już nie będzie takie samo.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to nieszkodliwy, chory człowiek, owładnięty obsesją i pewnie miałby rację, choć czy tak zupełnie nieszkodliwy, to jednak bym polemizował, bo przecież celowo jątrzy i doprowadza ludzi swoimi wywodami do szewskiej pasji, a przecież wiadomo, kim była większość szewców w dawnych czasach, oczywiście z pominięciem Dratewki,Kilińskiego i męża teściowej mojego teścia, który był z pochodzenia Włochem, ale też leży na Bródnie. Tzn nie teść, tylko ten drugi.

No dobrze, jeden z głowy, teraz kolejny:

Ten znów ubolewa, że do Oskara podobno ma kandydować film Ida, który prawdopobnie jest równie mało warty co Powstanie 44, choć zdaje się, że żadnego z tych filmów nasz bohater nie oglądał. No ale zapewne zna trailery, a to w zasadzie wystarcza. Mnie na pewno i dlatego nie pójdę na żaden z nich, a ten pierwszy pewnie obejrzę sobie w telewizji, jak akurat nie będą pokazywać niczego ciekawszego, albo jeśli nie będę w tym czasie pisał bloga. Choć akurat np. "Pod mocnym aniołem" tylko co pokazali, a go nie obejrzałem, ale to może daltego, że mam jakaś taką awersję do pijaków, nawet wówczas, gdy wiem, że to tylko gra.

Ten o którym teraz wspominam to chyba nawet nie dałby rady pójść do kina, bo nie dość, że intenywnie bloguje na granicy ludkich możliwości i rozsądku,  to jeszcze pisze, wydaje i promuje innych twórców kultury, niekoniecznie masowej, ale jednak. Co ciekawe, ten pierwszy napisał kiedyś notkę o tym drugim, ale nie cieszyła sią jakąś ogromną popularnością i daleko jej było w tym sensie do chociażby moich kilku wpisów, mimo, że ja dopiero zaczynam tę przygodę, a on tu tkwi już wiele, wiele lat, chyba od zarania. Z tym, że w porównaniu do kolegi blogera jest wyjątkowo, boleśnie wręcz monotematyczny, czyli jest przeciwieństwem tego drugiego, który sprawia wrażenie omnibusa a nawet trolljebusa, jeśli wziąć pod uwagę talent, który rozmienia na drobne, jak do dworcowej toalety z czasów głębokiej komuny.

Dwóch facetów mamy z głowy, więc chyba czas na kobietę. Tak proszę państwa, one też blogują i mają czasem bardzo dow-cipne nicki, które w spobób czasem zawoalowany, a innym razem całkiem wprost dają do zrozumienia, że kobieta też człowiek i że potrafi.

Jedna np. podaje, że jest smukła i piękna jak latarnia morska i w ogóle cud malina, a na koniec apeluje papieżowi do rozsądku, żeby nie schlebiał postępowym tendencjom, czyli kościelnemu rewizjonizmowi. No może nie tyle papieżowi wprost, ile wszyskim braciom i siostrom w wierze, co od razu przywodzi analogie z pierwszym moim bohaterem. Fundamentalizm religijny nigdy nie wygląda dobrze, niezależnie od tego, jakiego bóstwa dotyczy. No i zupełnie nieistotne jest w tym wypadku, czy zasady wiary probuje krzewić mężczyzna, czy kobieta. Można być oczywiście "krzewicielem" biernym albo czynnym i ci pierwsi blogują, a ci drudzy w najlepszym wypadku łążą po domach oferując darmowe słowo boże, a w najgorszym wysadzają siebie i innych w powietrze.

A teraz muszę na razie przerwać pisanie, bo zaraz 2 odcinek filmu Wataha, w którym maczała palce córka naszej reżyserki, pracującej  teraz w Hollywood.

Ten drugi z opisanych blogerów twierdzi, że wie skąd oni się tam biorą, ci niektórzy nasi i dlaczego akurat ci, a mnie po prostu wystarczy gdy się przekonam, że równiez HBO może zrobić klopsa, robiąc klapsy, jeśli tylko zaangażuje odpowiednich do tego ludzi. Jakby nie wiedzieli, że sama sławna mama jednej z reżyserek to jeszcze trochę mało, żeby coś się dało oglądać bez bólu zębów.

No ale może moje  wrażenie z  "oglądu" 1 odcinka okaże się mylne - wkrótce  Państwo się o tym dowiedzą.

Na razie.

K.G.

 P.S. Nie zdażyłem nawet sprawdzić błędów, więc proszę mi w razie czego wytknąć, bo błędy to wstyd.

 

G.20.50.

No już, 2 odcinek z głowy.

To nie film, to - przepraszam za wyrażenie - ch..nia.

Zacznijmy od scenariusza - jest typowy, polski: o płonących dupach, o wszechobecnej wódce (najlepiej pędzonej własnoręcznie), z wyraziście zarysowanymi postaciami bohaterów, przy czym owa wyrazistość operuje na poziomie Big Brothera, co powoduje, że widza trudno będzie czymkolwiek zaskoczyć. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby sprawcą zamachu na straznicę okazał się bliski kolega głównego bohatera, no ale nie chcę Państwu psuć zabawy, by być może ktoś jednak będzie to dzieło oglądał. Wiarygodność filmowych postaci najlepiej oddaje postać pani prokurator, ktorej rola polega na próbie udowodnienia współudziału w zamachu głównemu bohaterowi, który stracił w nim swoich najlepszych towarzyszy, a także ukochaną kobietę. Jest też oczywiście nowy dowódca, przysłany "w teczce" ze Szczecina,  bo bardziej oddalonego miasta od Bieszczad pewnie trudno było scenarzyście znaleźć.

Czasem w polskich filmach bywa tak, że kiepski scenariusz "ratują" jakoś aktorzy, więc teraz kilka słów na ten temat.

Aktorstwo - nikt tam w zasadzie nie gra, co w tym wypadku nie oznacza komplementu, że każdy wygląda tak, jakby był właśnie tym, kogo próbuje grać. Nawet co do misia, o którym wkrótce wspomnę, też mam wątpliwości :)). Dla kogoś, kto nie ogląda w ogóle polskiej produkcji serialowej (więc również i dla mnie),  występujący w filmie aktorzy są zupełnie anonimowi i dokładnie tak będą z pewnością odbierani w tych 15 krajach, w których ma być pokazywany ten serial. Raczej wątpię, żeby dla któregokolwiek z nich okazał się on przepustką do Hollywood. Co ciekawe, postacie drugoplanowe wypadają nieco lepiej, ale może  dlatego, że większość z nich jest bardzo charakterystyczna - a to posiadają siwe brody, a to chodzą w łachmanach ( w przeciwieństwie do świeżo wyprasowancyh mundurów straży granicznej), a to wreszcie mają jakieś mroczne tajemnice, co wyraźnie widać w ich twarzach.

Reżyseria - to już zupełny dramat. Co prawda jako reżyser wymieniony jest jakiś facet, ale widać, że młoda pani Holland konsultowała i nawet pewnie asystowała, bo pokazany jest np.seks "bieszczadzki" - taka trochę skromniejsza wersja seksu "kanałowego", bo pod prysznicem. Póki co akty płciowe to wyłącznie reminescencje głównego bohatera, gdyż jak wiemy, jego kobieta ginie w zamachu już w 1 odcinku. Liczę jednak na to, że pani prokurator zrobi to z nowym dowódcą, bo jak to określił jeden z bohaterów drugoplanowych, wygląda na niedopchniętą. Cała robota reżyserska zasadza się na dość regularnych przeskokach miejsca akcji, oraz na zbliżeniach twarzy bohaterów w chwilach, gdy targają nimi silne emocje. Główny bohater w chwilach stresu zawsze wypala papierosa, a gdy z młodą adeptką sztuki ochrony pogranicza idzie na pierwszy patrol, zaraz atakuje ich miś i ratują się skokiem do potoku. Miś też skacze, ale chyba boi się wody, bo jakoś udaje im się uciec. Porzucają w panicznej uciecze firmowe plecaki z wyposażeniem, ale broni się na szczęście nie pozbywają. Następnie trafiają do chatki przyjaciela pana kapitana Rebrowa ( prawda, że dobre, filmowe nazwisko ? ), gdzie pani pogranicznik przebiera się w rozciągnięty sweter, a dowódca zostaje w mokrych ciuchach do końca.

Losów misia na razie nie znamy, ale za to trzeba wspomnieć o samotnym wilku, ktory co jakiś czas pojawia się w bezpośredniej bliskości bohatera, choć ten z nim nie tańczy.

W tym filmie broni się tylko przyroda, no ale trudno, żeby się nie broniła. Być może jednak będzie więc z niego jakiś pożytek, gdy zagraniczni turyści dowiedzą się, że mamy takie dziewicze, piękne tereny. Ale szczerze powiem, że Wilcze Echa, o ile dobrze pamiętam jeszcze ten film, były jednak zdecydowanie lepsze, niż ta nieszczęsna Wataha made in HBO. Pewnie Pasikowski i Linda byli po prostu za drodzy, że nie wspomnę o panu Pazurze :))

Jaki z tego wniosek ? 

Ano taki, że u nas każdy może polec, nawet HBO. Dobrze, że nie przyszło im do głowy nakręcić serialu o Smoleńsku, bo dopiero  byłyby  jaja.

I tym optymistycznym akcentem kończę i udaję się na  Człowieka ze stali.

 

Dziękuję za uwagę.

 

www.pantryjota.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura